sobota, 30 stycznia 2016

Monika na nartach

Pojechałam, pojeździłam, wróciłam.

Jeżeli kiedykolwiek, ktokolwiek z Was pomyślał, że jazda na nartach to PROSTY i ŁATWY sport.....nie mógł być w większym błędzie. Przyjemny i sprawiający radość na pewno (jak już przebrnie się przez wszystkie etapy frustracji)!
Powinnam zacząć od wymienienia czego dziś nie zrobiłam źle ale jednak spróbuję, może bilans AŻ tak źle nie wypadnie. A więc:
  • upadłam (upaść to upaść ale podnieść się z tymi nartami to dopiero wyczyn), 
  • zaraz na początku, górka dla dzieci, wyszłam z mini wyciągu i krzyczałam, że nie potrafię hamować, bo nie potrafiłam,
  • powiedziałam 'przepraszam, nie wjechałam w Panią/Pana celowo' tak wiele razy, że już nie chciało mi się przepraszać (przestało być mi przykro z tego powodu nawet), 
  • zjeżdżając z mini górki dla dzieci zrobiłam rachunek sumienia, całe życie przed oczami w ciągu 5 sekund, no może 20 bo podczas tych zjazdów zagrzebałam się w zaspie parę razy,
  • zmieniałam instruktorów trzy razy (w ciągu 2 godzin)...pierwszy porzucił mnie gdy leżałam bezradnie na śniegu, drugi jak nie potrafiłam skręcać a trzeci się nie poddał, za to wypchnął mnie prosto na małe dzieci uczące się skateboardu, chcąc nie chcąc MUSIAŁAM skręcać i jechać slalomem...
Podsumowanie soboty:
wyjechaliśmy z domu już o 6 rano
dojazd do Mt Meadows - 3 godziny
czekanie na zajęcia - 2 godziny
jazda na nartach - 2 godziny 30 minut
powrót do Portland - 4 godziny

Spędziliśmy cały dzień, żeby się przemieścić z miejsca na miejsce, stać w kolejce po sprzęt a później się przygotować, tylko po to, żeby jeździć na nartach przez niecałe 3 godziny (no dobra, Allison jeździła ja byłam na mini stoku) ale warto było i zrobiłabym to jeszcze raz!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz