poniedziałek, 28 marca 2016

Wielkanoc 2016


 Amerykańska vs Polska Wielkanoc 

Można się było tego spodziewać, że różnica będzie duża ale i tak się zdziwiłam. Oczywiście, nie liczyłam na żadną święconkę, śmigusy dyngusy, uroczyste śniadanie ani nic z tych rzeczy Świętem jest tylko niedziela, poniedziałek traktowany jest już jako normalny dzień pracy jednak dzieci mają wolne od szkoły. Mam wrażenie, że Wielkanoc jest tu istotna ze względu na poprzedzającą ja przerwę świąteczną. Szkoły zamknięte, dużo osób bierze wolne, pakuje dzieciaki i jadą w jakieś miejsce, tak tradycyjnie. 
Moja Wielkanoc w tym roku była bardzo inna, nigdy nie myślałam nawet, że tak można obchodzić święta. Rano mieliśmy śniadanie, naleśniki z syropem klonowym i jajecznica. Znalazły się też pomalowane na różne kolory jajka (powiedzmy, że to być pisanki). Po posiłku, czas na szukanie jajek. Dostałam swój koszyczek (w którym wcześniej  były małe upominki) i wybrałam się na poszukiwania. W środku jajek były czekoladki więc jest o co walczyć!
Gotowe na szukanie jajek! 

To moje znalezione skarby!
Od Host Mom dostałam bilety na mecz kobiecej piłki nożnej- pierwszy w tym sezonie. Prognoza pogody nie była najlepsza (deszcz) a nasze miejsca na nieodkrytych miejscach (nie ma to jak szczęście) to skończyło się na tym, że zmarzłyśmy (lepsze to niż zmarznąć i zmoknąć). 
Niekorzystny wynik dla naszej drużyny, przegrana 2:0
Jedna święta to święta, ciasto musiało być! Dominika upiekła sernik, prawdziwy, pyszny sernik! Taki rarytas zjedzony przy plotkach i kawie z McDonalda
Sernik Dominiki, najlepszy jaki jadłam w USA 

A wieczorem, jeszcze większa niespodzianka! Wiedziałam, że Val coś dla mnie szykuje ale nie myślałam, że to kawior! Próbowałam pierwszy raz w życiu, nie wiedziałam czego się spodziewać ale z rosyjskim przewodnikiem (Val w roli głównej) zjadłyśmy całą puszkę :D

niedziela, 27 marca 2016

Vancouver British Columbia

Fajnie było ale się skończyło!
Wróciłam z mojego pierwszego (nie ostatniego, tego jestem pewna) wyjazdu, na który pojechałam sama. Sama w drodze ale to nie znaczy, że cały wyjazd spędziłam w izolacji od ludzi. Otóż nie! 
Zdecydowałam się na Kanadę z kilku powodów- cena, odległość, co mogę zobaczyć, czas (mógłby być lepszy...szczególnie ze względu na pogodę, no ale przerwa wiosenna to i taka pogoda). 
Podróż do Vancouver zaczęłam we wtorek. Pociąg bezpośredni Portland - Vancouver to 8 godzin z hakiem. Miałam pecha, trwała 9 godzin z hakiem. Gdy dotarłam do hostelu, okazało się, że to jedna wielka impreza. No cóż, miało być tanio. W pokoju poznałam Kanadyjczyka, który siódma woda po kisielu jest polakiem i nawet ma polskie nazwisko! 
Od rana, mimo deszczu postanowiłam że nic nie zmarnuje mi MOICH wakacji i poszłam w teren. 




Canada Place
Tak, miasto w deszczu. Wygląda trochę jak opuszczone. Ale możecie wierzyć, dalej ma swój urok! Po spacerze w deszczu nic nie smakuje lepie jak kawa i lunch. Załapałam się nawet na prywatną wycieczkę z moim przewodnikiem, kolega Kanadyjczyk, bardziej tamtejszy niż ja, pokazał mi kilka miejsc, w większości dobrych ciastkarni z pysznościami (nie miałam nic przeciwko!). Wieczorem znalazłam cudowną publiczną bibliotekę, aż żal było nie wejść do środka i zaszyć się z książka... Na miejscu znalazłam ogłoszenie o premierze książki, oczywiście że poszłam!
Vancouver Public Library
Noc ze środy na czwartek musiałam zmienić pokój. Now pokój, nowi znajomi. Towarzystwo mieszane- od San Diego po Seattle, przez Brazylię, Japonię i Australię. Czwartkowy ranek, początkowo bez planów, spędziłam z Australijczykiem. Nauczyciel z dredami, podróżuje po Kanadzie w vanie, zwiedził pół Europy, do Polski nie dotarł...jeszcze. Pogoda się polepszyła, nie padało już tak jak w środę więc czas na koncert na stacji metra, pokaz samochodów i nowych znajomych!

Koncert na stacji SkyTrain





Vancouver Art Museum





Wystawa samochodów







Steam clock - Gastown

John Gassy Jack


Piątek, mając trochę szczęścia (do pogody i do ludzi), udało się znaleźć rower nie płacąc ani $!  Mogłam przybić sobie piątkę i śmigać w trasę!





Stanley Park









Cały wyjazd zakończony w pięknym stylu - słoneczna pogoda i cudowne widoki za oknem. Wydostanie się z Kanady trwało dłużej. W dodatku na granicy cały autobus jest sprawdzany, pasażerowie i bagaże. Sama procedura to już ok 40-60 minut. Dojechałam autobusem do Seattle a stamtąd, mój ulubiony- pociąg. 
To już stan Waszyngton, USA
Zrealizowałam to co sobie zaplanowałam. Nie mówię, że było łatwo. Wchodząc w środku nocy do mojego pokoju, w którym wiedziałam, że jest 7 obcych osób, bałam się co będzie jak już je otworze. To mój pierwszy wyjazd, na który wybrałam się sama ale nie żałuję, nie byłam samotna. Poznałam wiele ciekawych osób, każdy jest inny, ma inne cele, doświadczenia ale to w tym wszystkim jest najciekawsze, że pomimo różnic, wystarczy chwila, żeby znaleźć wspólny język. 
Takie podsumowanie, znalezione na batonie. Proteinowy baton prawdę Ci powie.
Bądź KIMŚ, kto sprawia, że jesteś szczęśliwy

środa, 9 marca 2016

Mecz NBA

Wczorajszy mecz koszykówki na długo zostanie w mojej pamięci! Jeszcze kładąc się spać czułam jak emocje! Co tam się działo! Na boisku dwie drużyny, Portland Trail Blazers vs. Washington Wizards. z Marcinem Gortatem w składzie!!! Nie mogło mnie zabraknąć na tym meczu!
Zacznę od początku. Bilety zamówione dawno temu, żeby koniecznie być i nie szukać na ostatnią chwilę. Później kontuzja Marcina Gortata, nie oszukujmy się, razem z Dominiką poszłyśmy tam, żeby zobaczyć go w akcji! Ale nadszedł ten dzień. Mecz zaczynał się dla Portland korzystnie ale nie można powiedzieć, żeby przeciwnicy pozwalali im wygrać. O nie, tak łatwo nie było! Gra była bardzo zacięta, były faule, tysiące remisów więc siedziałyśmy trzymając kciuki cały mecz. Trochę rozdarte pomiędzy dwie drużyny, w końcu to nasz Polak gra w NBA ale z drugiej strony mieszkamy w Portland, chcemy wygrać! W końcu największy prezent, wygraliśmy! #goblazers Przez okrzyki na koniec gry, straciłam głos...ale warto było! Ostateczny wynik to 116:109 dla gospodarzy!





Miejsce w którym odbywają się mecze.



Międzynarodowy Dzień Kobiet

Wszystkiego najlepszego wszystkim Kobietom!!!

Niestety, tego wspaniałego święta nie obchodzi się tak jak w Europie i mimo że to międzynarodowy Dzień Kobiet, w USA nikt za bardzo uwagi na to nie zwraca, może jedynie feministki... O Walentynkach słyszałam już w styczniu, codziennie po pare razy, w sklepach bombardowały serca wielości ludzkiego korpusu a o 8 marca cisza no ale...Zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona!!! Dostałam bukiet! Postarała się o to Valeriya, z którą jeszcze kilka dni temu rozpaczałam, że nikogo nie obchodzi los kobiet w USA i o tradycyjnym tulipanie i czekoladzie możemy zapomnieć.
 Skoro już tak się dobrze zaczęło, postanowiłyśmy pójść na wagary i zamiast siedzenia nad książkami, poszłyśmy do miejsca, które planowałyśmy odwiedzić już jakiś czas temu- Cheasecakre Faktory (miejsce z sernikami). Ostatnio jesteśmy zachwycone pysznymi amerykańskimi Pie, 
 więc dla odmiany sernik! Ja oczywiście sernik z Oreo! Nie przeżyłabym gdybym nie posmakowała! Hahaha chyba przewidzieli nasze apetyty bo porcje były ogromne. W połowie musiałyśmy zrobić przerwę na parę oddechów...ale do czysta oczywiście!


PS: Who run the world?! GIRLS!!

Pierwszy jabłecznik


 Uwaga, chwale się! Mój jabłecznik!
Tak bardzo zatęskniłam za domowym ciastem, że zakasałam rękawy i (z telefoniczną pomocą mamy) stworzyłam takie oto cudo! Jak na moje warunki i umiejętności kulinarne, ciasto wyglądało i smakowało (jeszcze żyję, w jednym kawałku).
Mogłam się tego spodziewać (nie wiem dlaczego cały czas mam nadzieję), nikt w domu, nie posmakował mojego dzieła i zjadłam sama całą porcję...ups! Ok, trochę pomogła mi moja rosyjska koleżanka, której również brakuje domowych pyszności.
Z ciasta zrobię powtórkę, a co tam!